top of page

Antypody

przybyliśmy na antypody

było gorąco

i nikogo wokół

tylko nieznanych ptaków 

śpiew nad ranem

gdy nie dało się spać

 

słońce stało wysoko na niebie

przez cały dzień

pachniały suche aromaty

niebieskie liście poskręcanych drzew

drżały na wietrze

 

z wizytą przyszedł pająk

miał czerwony grzbiet

siedział i siedział

na gorącym blaszanym płocie

nigdzie mu się nie spieszyło

 

w suchej trawie

szeleściły jaszczurki

a może to były 

zeschłe duszyczki

zaginionych dzieci

dyrektor przywitał nas

przyniósł karton piwa

opowiadał jak jego dom na wzgórzach

spłonął w wielkim pożarze

w Środę Popielcową

 

w nocy wiało chłodem

z drugiej strony świata

krzyż południa rzucał cień

wielkiej głowy

na bezludny ogród

 

potem była niedziela

nie było nic do roboty

smażyły się kotlety

na gorącym piasku

aż przypłynął rekin

wszyscy uciekali

a my tuż za nimi

daleko coraz dalej

na czerwone wzgórza

 

wypalona ziemia

wzdychała ciężko, zmęczona trwaniem

stopy bolały na kamiennej trawie

oczy były suche

hills2_edited.jpg

Ten wiersz przerodził się w projekt zrealizowany wspólnie

z moją córką Gosią Łapińską. Obejmował:

  • dwujęzyczna książeczkę zawierającą obrazy-grafiki Gosi oraz powyższy wiersz, Antypody, który je zainspirował

  • wystawę jej obrazów w połączeniu z tekstem wiersza (w Hawthorn Arts Centrę w Melbourne w lutym 2024)

  • stroną internetową, zaprojektowaną przez Gosię, zawierającą cały  projekt, informacje i linki, gdzie można rownież nabyć książeczkę i obrazy

Akwarela: Gosia Łapińska 

http://www.gosialapinski.com/

ruins and ashes.jpg

Ruiny i zgliszcza

Kiedy spalił się nasz dom

nas już tam nie było.

Wygnani, 

opuszczaliśmy miasto,

które obracało się w gruzy.

 

Mężczyźni w hełmach stali szpalerem,

pedząc nas w nieznane.

Mieliśmy po jednej walizce.

Moja była malutka 

tak jak ja wtedy.

 

Teraz, kiedy widzę dym pożarów 

unoszący się nad wzgórzami

oczy pieką

gardło się zaciska.

 

Jutro, kiedy zobaczę

ruiny i zgliszcza popalonych domów

popłyną zadymione łzy.

two blurred figures of a two blurred figures of a woman and a clean shaven man talking   o

Wspólny język

Poznałem cię w Izraelu w czasie mojej tam wizyty,

której nigdy nie zapomnę choć to było dawno temu

to lat więcej niż czterdzieści, ale do dziś czuję zapach

gaju cedrów nagrzanego od słońca Jerozolimy,

który w zmierzchu przemierzałem na spotkanie idąc z wami, 

by się poznać z wygnanymi i z tymi co ocaleli.

 

Potem spotkanie w Londynie,

gdy mnie z trudem rozpoznałaś

po tych kilku długich latach, co tym razem mnie zmieniły

w uchodźca zagubionego, a ciebie w wybrankę losu,

który dał ci kraj z wyboru i rodzinę wymarzoną,

z mężem nieco aroganckim, który nas traktował z góry.

Inne światy, inne życie — twoje stałe, nasze w próżni.

I pamiętam swe zdziwienie, gdy rozwiały się obawy,

że się spotkam z nieufnością, pogardą czy nienawiścią

jako przybysz z kraju klęski, co nie chronił was jak swoich 

i nieraz oprawcom wydał albo wygonił jak ciebie.

 

Bo poczułem się witany z ciekawością i po swojsku,

nie jak grobów emisariusz, lecz połączeń dawnych świadek,

a teraz uściskiem dłoni i z herbatą zaproszony

do spotkania z waszym życiem, w którym wszyscy teraz mogli

mówić tym samym językiem, zrozumiałym i pokrewnym.

 

Długo nie widzieliśmy się, aż niedawno cię spotkałem

na konferencji w Warszawie, gdzie jeździłaś jako ekspert,

przywożąc byłym rodakom cenną wiedzę wprost z Londynu,

z wyuczonym tam dystansem i z wyniosła poprawnością .

 

Zamieniliśmy słów parę, lecz już nie był to ten język,

którym dało się rozmawiać w Izraelu, czasem w Polsce,

ten którym na antypodach rozmawiać można na codzień —

taki język, poprzez który czas i dystans się pomniejsza;

wtedy obcość i odmienność nie gniotą ani nie ranią,

ale różne losy łączą się w przyjazne sploty życia. 

bottom of page