top of page
Image by Pawel Czerwinski

Litania dla kata

Kat śmierdzi cebulą

i ocieka potem

mamrocząc litanię do uciętej głowy

nad którą tak się utrudził

 

Pobłogosław katu

Ślina leci mu z pyska

i w brzuchu mu burczy

tyle krwi, tyle krwi, a on bez obiadu

a musiał ciężkim mieczem rąbać

 

Zmiłuj się nad katem

W nocy spać nie może i leży

z oczyma otwartymi w ciemność

słyszy chrobot szczurów pod dachem 

i wpada w przepaść bez dna

 

Módl się za katem

devil_archangel_michael_notre_edited.jpg

Iwana Karamazowa konszachty z diabłem

Toż to istne szaleństwo, bracie Iwanie, 

żeś się wdał z diabłem w rozmowy. 

To że diabeł istnieje nie jest żadnym powodem,

by ten fakt uwiarygodniać

i by jestestwo jego ciałem się stało.

 

Myślałeś, Iwanie, że diabła przechytrzysz, 

że ten naiwny jegomość w połatanym surducie 

jest tak pochłonięty zło-czynieniem,

że da się łatwo oszwabić i za niską cenę

weźmie na siebie całą twoją podłość,

nienawiść i pogardę.

 

Na cóż mi ta dusza, — myślałeś sobie —

Mała i nic niewarta, tylko z nią kłopoty;

pozbędę się jej i zyskam za bezcen

bezkarność i całkowitą wolność od sumienia, 

a przecież piekła i tak nie ma —

Hulaj dusza!

Przeliczyłeś się, Iwanie, przeliczyłeś. 

Połatany surdut przykryła purpurowa szata.

Jego Świętobliwość Inkwizytor 

celebruje nowa wiarę i rozdaje odpusty. 

Naród wyśpiewuje jego chwałę,

modli się pod jego figurą,

a niedowiarków i odmieńców pędzi na stosy. 

 

Lecz ty, bracie Iwanie, nie oczekuj jego łaski,

bo wiesz zbyt wiele, znasz sekret jego słabości

i zbyt dobrze pamiętasz jego nędzny surdut. 

Diabelskie nasienie!

 

Ale pewnie jednak możesz żyć bez obaw,

bo te wszystkie twoje podłości

tak naprawdę są nader mizerne —

napewno nie warte ognia piekielnego 

ani nawet drewna na porządny stos. 

Frozen Lake

Matka Natura 

Powiadają, ze natura jest bezgrzeszna,

jeśli prześladuje to niechcący, 

gdy zabija to nie dla przyjemności, 

nie cieszy się naszym nieszczęściem. 

 

Choć zęby ma zakrwawione woła,  — To nie ja!

To nie ja! Wyjaśnia, — Ja przecież bym nie gryzła

swoich własnych dzieci 

jak maciora zdurniała w połogu.

 

Tak naprawdę to nie ja was zrodziłam,

to wyście mnie urobili na swe podobieństwo

na wampira bez rozumu i skrupułów,

na matkę bezeceństwa, na królową obżarstwa.

 

Milczę nie dlatego, ze mówić nie umiem,

lecz bo już wszelką nadzieję straciłam

i już mnie nie obchodzi co się z wami stanie,

a może nawet raduję się skrycie,

że w końcu was spotka zasłużona kara —

przez was na własną szyję upleciona pętla 

zdusi was

 i w pustyni milczących kamieni

legniecie.

butterfly-Pixabay_edited.jpg

Polowanie na motyle

Goniliśmy motyle po słonecznej łące

łapaliśmy je w ogrodzie

na różach i peoniach

ich wabiące kolory trzepotały się drżące

w naszych siatkach schwytane

fantasmagorie. 

 

Ojciec z rozwianym włosem dogonił admirała

już go ma w potrzasku, już biegnie za następnym. 

Mama za nim zziajana pawika dopadała,

lecz jej uciekł, występny.

Nam dzieciom wyprawa całkiem się udała

ja złapałem rusałkę, Zuzia pazia królowej

choć niechcący urwała mu głowę. 

 

Gdy rodzina z tryumfem do domu powróciła

nastał czas pracowity chloroformu i szpilek

wspólny żmudny wysiłek dał początek kolekcji —

w mahoniowych gablotach zastygły duchy barwne:

cudy natury w rzędach mumifikatów -

piękne kolumny cmentarne.

stone_edited.jpg

Otwieramy ogródki

1.0

 

Znów otwarte ogródki, więc cieszymy się słonkiem 

popijamy  koktajle z wymuszoną beztroską. 

Dzisiaj zmarło sto osób, a w Brazylii tysiące,

lecz na twarzach na słońce wystawionych nie widać

szarych śladów niespania, ponurości ukrytej

ani strachu co jak wielkim głazem zgnieść mógłby

radość, gdyby zmarli wstali z grobów i przyszli 

do tej modnej kawiarni, nieproszeni i mściwi. 

 

Gdzieś są pewnie pogrzeby, lecz zawodzeń żałobnych

tu nie słychać i można zaplanować wakacje

podążając już w myślach do Włoch lub do Chorwacji 

a tam grobów nie będzie, ani też kobiet w czerni,

bo schowane po domach, by nam nie psuć nastroju

i byśmy tam wydali wytęsknione dolary … 

 

Więc siedzimy w ogródku, sącząc sine campari

patrząc w słońce

zbolałe 

przez łzy. 

2.0

 

Znów mijamy się w maskach, czarnych albo ozdobnych,

i patrzymy spode łba, czujnie i podejrzliwie

jak wilki, co nie wiedzą, z której strony i kiedy 

wyskoczy ze zgrzytem zębów

pysk morderczy 

by wydrzeć z gardła dech.

 

Suną szare obłoki niebem zapowietrzonym

z drzew jeszcze nie umarłych spadły już wszystkie liście

na ziemię obolałą, pełną gruzłów i blizn

gdzie przeleżą pod śniegiem zimę całą,

by wiosną

odrodzić się pleśnią brunatną.

 

Pogrążony w modlitwie kapłan kładzie swe ręce

na czaszce odgrzebanej w wilgotnej, dusznej krypcie,

gdzie leżała przez wieki, aż teraz przyszła pora,

by oddać hołd tamtemu co zgnił i nie zmartwychwstał

i dać mu tron,

by nie myśleć

o piętrzących się zwłokach.

apple_trees_edited_edited.jpg

Był sad

“Był sad” — te słowa wieszcza, rodzime i proste,

przywołują z pamięci niekwestionowany

obraz stałości czasów i sielskości bytu, 

spokoju drzew i warzyw w historyji cieniu

rosnących, i chronionych przed zawziętym słońcem, 

którego gniew karzący ściągają na świat 

podłość, chciwość oraz mózgów rozpasanie.

 

„Był sad, drzewa owocne” — słowa jakże słodkie

wspomnieniem mleka matki, snu objęć i szumu

gałęzi listnych szczodrze obwieszonych 

beztroską owocową, soczystą i wonną,

która gdy tylko wpadnie w chętne dłonie

rodzi pożytek wszelki i placek jabłeczny.

 

„Spodem grzędy” przynoszą czerwień pomidorów

i żółcień dyni świecących w morzu zieloności

kopru, sałaty, kapust napęczniałych — 

dorodnych nośników cnót uniwersalnych,

pożywnych wytworów zapobiegliwości.

Był sad, lecz go już nie ma, bo przyszły zawieje

i wyrwały stare pnie przez lata osłabiane

z korzeniami, i sad tak ogołocony 

był wydany na pastwę żywiołów i łakomych bestii

co wyrywają, jedzą, wyrzucają, plują,

i nie chcą znać znoju sadzonek i zbiorów.

 

Był sad — a teraz to ugór, po którym wiatr pędzi, 

tumany pyłu zasypują brunatną pokrywą  

pokrzywy i osty, kąkole i szalej. 

Wynędzniałe stwory w resztkach uniformów

lub opatulone w podarte sztandary

grzebią w ziemi szukając jadalnych korzeni,

lecz znajdują tylko kostki polnych myszy

i biją się o ostatnie liście zielska. 

 

Pokrzywy dłonie palą, osty kłują stopy. 

Sąd ostateczny będzie już niedługo.

Panbóg z Malibu

wilde_edited_edited_edited_edited.jpg
wilde_edited_edited_edited.jpg

Koi go szum oceanu, 

lekka bryza głaszcze

jego długie sploty i opalone lico,

piña colada chłodzi 

na tarasie wśród palm i kaktusów. 

Czarę jego serca wypełnia po brzegi

współczucie i troska

o ludzkość. 

Widzi wyschnięte piersi matek,

dzieci o wielkich głowach 

i rozdętych brzuchach 

umierające w Sudanie i Etiopii.

 

Ziarno unurzane we krwi 

nie nadaje się na chleb,

w kraterach po wybuchach bomb

rodzą się potworki.

 

Na spienionych czarnych rumakach:

Megalomania, Chciwość, Głupota, Nienawiść

pędzi czterech jeźdźców apokalipsy:

Susza, Głód, Zaraza i Wojna. 

 

Kwartety zagłady na codzień

grają asonansowe requiem;

Mozart umarł;

Lenin wiecznie żywy;

Shit happens. 

A on rozczesuje swoje kręte sploty

pociągając piña colada 

z kryształowego kielicha

współczucia,

który dawno się przelał. 

bottom of page